Ci, którzy mnie znają – profesjonalnie i prywatnie – wiedzą, że jestem perfekcjonistką na odwyku. Uczyłam się w życiu kilku języków, i problem perfekcjonizmu mnie w tej kwestii zdecydowanie nie omijał. A to chciałam zrozumieć wszystkie słówka z tekstu, a to mój poziom językowy mi nie pasował (no bo przecież można więcej!), a to się martwiłam, że nie mówię wystarczająco płynnie. Co robić, żeby się tym wszystkim nie przeciążyć? Jak uczyć się efektywnie, ale nie do straty tchu, tracąc zapał i wypalając się szybko? Oto kilka sposobów z mojej personalnej szuflady.
1. Zostań tantrykiem.
… nie no, żart oczywiście! Nie musisz zgłębiać tajników tantry jogi, żeby móc cieszyć się czilową nauką języka. Ale dobrze, żebyś poznał i przyswoił te oto trzy tantryczne prawdy, które sprzedał mi kiedyś mój trener osobisty:
Nowhere to run
Nothing to achieve
No one to become
Czyli w luźnym tłumaczeniu: nie ma gdzie biec, nie ma nic do osiągnięcia, nie ma nikogo żeby się nim stać (znacie lepsze tłumaczenie?). Ja sobie lubię jeszcze dorzucić: no one to impress, czyli: nie ma nikomu imponować.
Poćwicz sobie te trzy-cztery frazy w domu przed lustrem, i zdaj sobie sprawę, że de facto wszystkie Twoje ambicje, wszystkie Twoje „muszę to tamto i siamto” idą od Ciebie samego. Sam sobie wyznaczasz cele, sam aplikujesz do takiej a nie innej roboty, sam się decydujesz, że fajnie będzie nauczyć się hiszpańskiego czy podszkolić angielski. No to staraj się mieć z tego frajdę i cieszyć się procesem!;)
2. Mniej to więcej.
Słyszałeś kiedyś, że „less is more”? To takie trochę wyświechtane angielskie powiedzonko, ale jeśli się w nie wgłębisz, to ma ono sens. I mówię to z personalnego doświadczenia jako nauczyciel. Jako, że mam petardę w sercu i głowie, to wszędzie chcę lecieć. A najlepiej, żeby mój klient mówił biegle po angielsku JUŻ TERAZ, ZARAZ.
Największe jednak rezultaty daje zwolnienie tempa, wywalenie połowy materiałów zaplanowanych na daną lekcję (i zostawienie ich na kolejny raz, oczywiście!), skupienie się na jednym zagadnieniu i maksymalnie siedmiu (tak, siedmiu) nowych słowach. Bo zrobić wszystko to niestety znaczy zrobić nic. Trenerzy produktywności się pewnie tutaj łapią za głowy, no bo jak to, tak mało? A ja mówię: tak, tak mało. Wejdzie lepiej, i będziesz mieć większy fun z nauki. I, przede wszystkim, nie przeciążysz się, kochany perfekcjonisto z petardą w głowie.
3. „Find the pleasure in it.”
Dziś rzucam samymi cytatami;) Ten konkretny pochodzi od pewnego nauczyciela pantomimy, który to ustawiał swoich studentów w najcudaczniejsze pantomimiczne pozy, a spoconym z wysiłku z uśmiechem przypominał, że mają „znaleźć przyjemność w pozie”.
Jeśli byłeś kiedyś na zajęciach fitness, albo podnosiłeś ciężary z kolegą z osiedla, to pewnie wiesz, że na początku po prostu boli, ale potem zaczynasz czuć frajdę, i to jest moment, w którym możesz już pracować z przyjemnością przez dłuższy czas.
Tłumacząc na język vroolangowy: na naukę języka trzeba poświęcić czas i energię, więc zrób sobie tak, żeby to był czas przyjemnie spędzony: umów się z kolegą z kursu na wspólną sesję nauki, słuchaj sobie piosenek w języku, którego się uczysz, albo rób ćwiczenia gramatyczne w towarzystwie ulubionego kubka kawy. I pamiętaj, że chodzi o to, żeby mieć frajdę z samego procesu nauki, nie tylko z końcowego wyniku.
4. Zwolnij i weź oddech.
Serio. Za każdym razem, kiedy korci Cię, żeby pracować ponad siły i własną wytrzymałość, weź sobie. Trzy. Głębokie. Oddechy. Powiem więcej – zrób to teraz! Pewnie czytasz tego posta, bo problem perfekcjonizmu jest Ci znany, albo jesteś ciekawy, co zrobić, jak Cię perfekcjonizm dopadnie.
Pomyśl sobie, że w tym momencie absolutnie nic nie musisz. I bierzesz sobie wdech. Przytrzymujesz chwilę. Dłuuugi wydech. Jeszcze raz. Wdech. Przytrzymaj chwilę. Dłuuugi wydech. I ostatni. Wdech. Przytrzymaj chwilę. Dłuuugi wydech.
Jak to mawia moja przyjaciółka: wszystko można, nic nie trzeba. Słówka na Quizlecie, awans w pracy, nawet wyjazd za granicę może poczekać. A Ty siedzisz, oddychasz i się relaksujesz, bo na to zasługujesz.
5. Porównuj się do siebie z przeszłości, nigdy do innych.
Podstawowy problem porównywania się do innych jest taki, że zawsze się znajdzie ktoś, kto ma lepszą gramę, fajniejszą wymowę albo bardziej wypasione słownictwo i zna dwanaście synonimów słowa „complicated”. Z doświadczenia i odwyku perfekcjonistycznego wiem, że to jest prosty sposób na niskie poczucie własnej wartości i mocną frustrację. Znasz ten motywacyjny frazes „Remember when you wanted what you already have?” (“Pamiętasz, jak chciałeś tego, co teraz już masz?”)? Pomyśl, jak w przeszłości w ogóle chciałeś cokolwiek powiedzieć po angielsku. A teraz rozumiesz jak ktoś do Ciebie po angielsku (powoli) mówi!! Albo, że jesteś sam w stanie zamówić sobie jedzenie w restauracji w obcym języku! Czy to nie jest super?! Ja się bardzo ekscytuję takimi krokami milowymi, kiedy sama uczę się języków, pod warunkiem, że sobie pozwolę zwolnić na tyle, żeby to w ogóle zauważyć. Weź kartkę papieru i długopis i wypisz sobie, co umiesz teraz, a gdzie byłeś rok temu z językiem. Imponujące, nie? Mnie imponujesz!
6. Nauka to proces, nie robienie chleba.
Nie da się języka nauczyć na 100% (przepraszam, jeśli komuś w tym momencie łamię życie tym stwierdzeniem!). Im szybciej sobie z tego zdasz sprawę, tym lepiej będziesz spać w nocy. To nie robienie chleba czy pieczenie ciasta, gdzie idziesz od zera do pełnego efektu w godzinę-dwie. Jeśli chodzi o naukę języka, zawsze czegoś się możesz nauczyć lepiej, więcej, z większą dawką finezji.
Pytanie, które możesz sobie zadać, kiedy przychodzą do Ciebie takie mysli, to: czy ja tego naprawdę chcę? Czy jest to dla mnie istotne w tym momencie mojego życia? Może ten poziom znajomości języka wystarczy mi na ten moment? Kiedy odejmiesz podszepty perfekcjonizmu w stylu „Mateusz z działu marketingu umie angielski dużo lepiej ode mnie!” i zadasz sobie pytanie: „no i co z tego?”, to możliwe, że trochę odpuścisz.
Może Maciek z działu marketingu uczył się na kursach intensywnych w Anglii albo ma dziewczynę z Anglii. A może zamiast siedzieć przy kawie ze znajomymi w weekend, siedzi przy liście słówek z artykułu biznesowego. Coś za coś. Nie daj się zwariować – ja też doszkalam się ciągle z języków, w których mówię, nawet (a właściwie: a zwłaszcza) z tych, których uczę innych.
7. Przestań się przejmować innymi (łącznie z native’ami, z którymi rozmawiasz!)
O stresie związanym z mówieniem w języku obcym pisałam już tutaj. Jednym z najlepszych sposobów na to, żeby nie stresować się rozmową w języku obcym, jest wyobrażenie sobie, że Ci ludzie, którzy z Tobą rozmawiają, też byli kiedyś na Twoim miejscu. Też kiedyś uczyli się języka. Też przechodzili przez te etapy, przez które Ty przechodzisz. Ba, część z nich pewnie do dziś słabo mówi w tym języku! Skup się na tym, co najważniejsze: na tym, żeby przekazać swój komunikat w języku obcym w jak najprostszy sposób. Reszta do atrakcyjny, ale niekonieczny dodatek.
8. Zrobione jest lepsze od doskonałego.
Ostatnia, i najważniejsza rada, jaką dałabym samej sobie w większości dziedzin mojego życia. Wiecie, ile mi zajęło pisanie tego posta dla Was? Pierwszy draft, drugi draft, trzeci draft… Potem jeszcze poprawki. I zmiana czcionki. Nie, może inny obrazek. Czy to słowo na pewno będzie fajnie brzmieć? I tak dalej. Czasem trzeba po prostu pójść z prądem, trochę na żywioł, i zobaczyć, gdzie ta rzeka Cię poniesie. Siedzenie na brzegu językowej rzeki i rozmyślanie nad strategiami nie zaprowadzi Cię tam, gdzie chcesz być.
Ciekawa jestem, w której grupie jesteś: językowy perfekcjonista czy raczej językowy luzak? Jak Ty sobie radzisz z presją na naukę, lub odwrotnie, z brakiem motywacji? Daj znać w komentarzu!