Chyba nigdy nie było lepszego momentu, żeby zacząć uczyć się online. Internet kipi od reklam szkół językowych, które albo uczyły online już wcześniej, albo szybko przekwalifikowały się na zajęcia online z powodu social distancing. Wielu ludzi, którzy do tej pory uczyli się stacjonarnie, została postawiona przed wyborem: albo online, albo nic, przynajmniej w trakcie trwania social distancing. Dotychczasowi stacjonarni studenci są nieco zdezorientowani, bo nigdy zajęć online nie mieli, i nie bardzo wiedzą, z czym to się je.
Poniżej moja subiektywna, lektorska lista plusów i minusów uczęszczania na zajęcia online po ponad dwóch latach językowego uczenia (siebie i innych) wyłącznie przez Skype.
Brak konieczności dojazdów
Oczywista oczywistość; nęcąca wizja, którą wszystkie szkoły językowe online kuszą w pierwszej kolejności. O ile mieszkańcy mniejszych miejscowości nie mają nic przeciwko 15-minutowemu spacerowi do pobliskiej szkoły językowej, to ludzie mieszkający w dużych aglomeracjach często wołają o pomstę do nieba, przebijając się przez miasto o 17, żeby zdążyć na sesję językową, którą mają ustawioną zaraz po pracy.
Brak opóźnień i spóźnień na zajęcia
Patrz punkt 1 – droga dojazdowa z kanapy do biurka rzadko kiedy jest zatłoczona i zajmuje więcej niż 30 sekund;) A tak prywatnie, to dokonałam odkrycia roku, kiedy zorientowałam się, że moi studenci online są o wiele bardziej punktualni, niż Ci, których uczę stacjonarnie! Czy Wam też się zdarza być bardziej punktualnym online? Mnie tak!
Nie tracisz czasu na kwestie techniczne
Kwestiami technicznymi nazywam wszelkie rzeczy typu: ktoś nie może trafić do mnie do biura na zajęcia stacjonarne; ktoś zmókł jak kura w trakcie dojazdu i suszymy mu ciuchy, żeby mógł w ogóle siąść na krześle i skupić się na zajęciach (true story); wszelkie kawy-wody-herbaty, które są fajne, bo lubię pić kawę z moimi studentami, ale zabierają minuty lekcji, i sumują się do mniejszej ilości speaking time.
Zajęcia online to 100% mięcha: zaczynamy zajęcia w momencie podłączenia się, kończymy w momencie rozłączenia. Ani minuty na tłumaczenie drogi dojazdowej albo czekania, aż woda w czajniku się zagotuje. Banał, ale z punktu widzenia efektywności zajęć dosyć ważny. Bo między dzwonkami, złymi adresami, kawami i suszeniem ciuchów czasem schodzi naprawdę sporo czasu.
Nie drukujesz miliarda kserówek

Czy to nie jest cudowne, kiedy coś przedsiębierzesz, a znienacka pojawia się jakiś efekt uboczny, który jest jeszcze fajniejszy? Logicznym skutkiem przeniesienia zajęć do onlajnu jest zdecydowanie mniejsza ilość drukowanych materiałów – zarówno dla mnie, jak i dla moich studentów. Wszystko wisi sobie na wirtualnej klasie w ramach PDFów albo edytowalnych dokumentów. Ja nie drukuję, studenci nie drukują. Nikt nie traci tuszu i kartek, środowisko zadowolone. O takiego win-wina walczyłam!
Nie musisz się „robić” na zajęcia
Oczywiście, zdarza mi się umalować, założyć naszyjnik i siąść do zajęć na Zoomie, ale fajnie jest mieć luz, że można, ale nie trzeba. To samo w drugą stronę – na zajęcia ze mną możesz siadać w stanie „prosto z łóżka”, albo i nawet w pidżamce w tulipany – dress code dowolny!
Możesz łatwo się przełączyć na inne aktywności
Takie zajęcia online o wiele łatwiej sobie „włożyć” między inne aktywności, niż zajęcia stacjonarne. I tak na przykład, o 13 masz angielski, a już o 14:30 czilujesz sobie przy wirtualnej kawie z koleżanką z pracy.
Od kiedy uczę online złapałam bakcyla takich spotkań online, zwłaszcza biznesowych. W obecnej sytuacji to taka oczywista oczywistość, ale po jakimś czasie onlajnowych spotkań człowiek naprawdę się przyzwyczaja do wygody „przełączania się”, bez tracenia czasu na dojazdy i układanie włosów.
Możesz włączyć życie w tle

Czyli multitasking w wersji slow life. Nie masz z kim zostawić dziecka? Masz zaległą randkę ze stertą prania kolorowego? Zupa Ci się grzeje na gazie, i nie masz jej jak zostawić? A może pies dostaje depresji, kiedy zbyt długo nie ma Cię w domu? Not anymore! Internet właśnie rozwiązał Twoje problemy logistyczne;)
Lektor z każdego zakątka świata
Zdarzyło Ci się kiedyś szukać lektora i nie móc trafić na nikogo sensownego, kto prowadzi zajęcia w Twojej okolicy? Gratulacje! Zajęcia online niniejszym rozwiązały Twój problem. W Internecie możesz wybierać i przebierać jak w ulęgałkach: typ lektora, specjalizacja językowa, godziny prowadzenia zajęć… Może chcesz się uczyć z nativem, ale w okolicy nie mieszka żaden? Albo chcesz uczyć się z Polakiem, który mieszka w kraju danego języka (pozdrawiam wszystkich moich studentów hiszpańskiego)? Nie ma sprawy, guglujesz i masz!
Ogrom technicznych dobroci, który dziko urozmaica lekcje
Serio. Zanim zabrałam się do uczenia online, moimi lektorskimi przyjaciółmi byli Pan Zeszyt i Pani Długopis w towarzystwie Pana Podręcznika. A teraz – kryzys urodzaju! Prezentacje, udostępnianie i anotacja ekranu, aplikacje, edytowalne tablice, po których możemy ze studentem pisać w tym samym czasie… Nie ma opcji, żeby się nudzić na takich zajęciach – jeśli lektor je odpowiednio przygotuje, rzecz jasna.
Ogarnianie komputera, level up!

Nie odkryję Amerki stwierdzeniem, że świat się nam digitalizuje. Spotkań online będzie raczej przybywać, niż ubywać. Fajnie wchodzić w tą ewolucję technologiczną z niejaką wiedzą, jak się podłączyć do spotkania na Zoomie, albo jak stworzyć plik współdzielony na Google Drive. Mała rzecz, a cieszy. Zwłaszcza studentów, którzy przed rozpoczęciem zajęc online mieli w tych kwestiach małe doświadczenie, a teraz z niejaką dumą prezentują mi, że śmigają po aplikacjach i programach bez większego problemu.
Oczywiście zajęcia językowe online to nie tylko wirtualna droga usłana różami. Jak to w życiu bywa, są i minusy takiego rozwiązania, bo, jak wiadomo, nic w życiu nie jest biało-czarne (za wyjątkiem czarno-białych filmów). Z listy minusów, jaką zebrałam po dwuletnim prowadzeniu zajęć w onlajnie, znajdziesz:
Onlajnowy zawrót głowy
Zdarzyło się Wam kiedyś przesadzić ze Skype’ową imprezą i spędzić kilka dobrych godzin przed ekranem, rozmawiając ze znajomymi? Mnie też;) Ja po takim maratonie muszę po prostu wyjść z domu i dotknąć realnych ludzi. Moich studentów to raczej nie dotyka, bo spotykamy się 2-3 razy w tygodniu, ale ja po całym dniu uczenia online zdecydowanie potrzebuję sobie odsapnąć offline.
Brak pretekstu do zrobienia się na bóstwo;)
Serio. Nie mam pretekstu, żeby się ładnie ubrać z góry na dół, ani żeby sobie zrobić piękny makijaż. Brzmi błaho, ale życie składa się z błahostek;) Jeśli nikt nie zobaczy ładnej spódnicy (na kamerze wszystko od pasa w górę), a, powiedzmy sobie szczerze, nigdy nie będzie tak wygodna jak ulubione dżinsy, to tracę motywację, żeby ją zakładać. Podejrzewam, że moi studenci podążają podobną modową logiką.
Nie można się razem napić kawy

Co prawda na zajęciach online nie traci się czasu na kawy-wody-herbaty (patrz punkt „nie tracisz czasu na kwestie techniczne”), ale to fajny element zajęć, który był punktem obowiązkowym, kiedy uczyłam stacjonarnie. Teraz go po prostu nie ma, i trochę mi się za tym tęskni. Chciałabym czasem wypić filiżankę kawy ze studentem!
Dni marudnego Internetu
Okazuje się, że wstawanie lewą nogą nie jest przypadłością czysto ludzką. Internet potrafi, zwłaszcza 5 minut przed rozpoczęciem zajęć, wstać lewą nogą i odmówić współpracy. To zdecydowanie mój największy stresor i frustracja uczenia online – kiedy łącze jest słabe, po stronie mojej lub studenta. W moim domu Internet jest traktowany jako niejaki król domu – rozpieszczam go, nie żałuję pieniędzy, dbam jak o kacze jajo. A kiedy jest wyjątkowo obrażony, przełączam się na Internet z komórki i zajęcia kontynuuję na WhatsAppie. Z Internetem nie wygrasz.
A Ty jakie widzisz zalety i wady zajęć online? Podzielasz moją opinię, a może masz jakieś swoje przemyślenia? Daj znać w komentarzu!